Meksyk

A to Ci Meksyk! Tak! Dokładnie! Poleciałyśmy do Meksyku! To chyba najdalsza trasa, na którą zdecydowałyśmy się tak spontanicznie, ale w naszych głowach myśl o Cancun była o wiele wcześniej.

Pomocne w podjęciu decyzji było uruchomienie bezpośrednich połączeń z naszego lotniska, czyli z Poznań-Ławica. Bez uprzedzenia, bez konsultacji z innymi po prostu wykupiłyśmy wycieczkę i adios, Polsko! 

Im bliżej wyjazdu tym bardziej zaczęłyśmy się zastanawiać, czy… zdążymy wszystko zobaczyć. Lata podróżowania nauczyło nas jednak, że nigdy nie jest to możliwe, ale i tak zwykle staramy się jak najlepiej poczuć tę energię i klimat danego miejsca. 

Z poduchami na podróż, a także zapasem ebooków weszłyśmy na pokład i nieco ponad 10h później wylądowałyśmy w... zupełnie innym świecie. 

Cancun leży u wybrzeża Morza Karaibskiego. Podobno to miasto dwóch miast. Tak, dobrze czytacie. Przyjęło się, że wyróżnić tu można lokalne, z lokalnymi knajpkami i restauracjami, targami spożywczymi dla miejscowych (i turystów, którzy tam przyjdą) i „codziennym życiem”. Drugie to „miasto” turystyczne z hotelami, restauracjami bardziej turystycznymi i międzynarodowymi, centrami handlowymi, klubami i dyskotekami. Jako te, które przyleciały odpocząć, a jednocześnie poznać klimat i kulturę tego miejsca, postanowiłyśmy poznać oba i Wam również to polecamy. 

Zaczynając od odpoczynku, oczywiście wygrzewałyśmy się na plaży, która uznawana jest za jedną z piękniejszych. Piasek był bardzo przyjemny, a zejście do wody przyjazne. Jak na Karaiby przystało, zajadałyśmy się owocami i naturalnymi sokami. Raj, kochani, raj! 

Piski zachwytu wydałyśmy jednak z innego powodu – kolor wody w morzu! Jest tak piękny, że aż trudno uwierzyć, że to nie sztuczny, turkusowy barwnik. Na dodatek ciepła, z falami i pięknym horyzontem. Jak dodacie do tego sombrero i zrobicie zdjęcie przy zachodzie słońca, a następnie zrobicie zdjęcie to spokojnie będziecie mogli z niego robić pocztówki. Tu nie da się zrobić złego ujęcia, jest po prostu pięknie. 

Druga odsłona naszej wycieczki to zwiedzanie, a jak wiadomo, Meksyk ma dużo do pokazania. W strefie „hotelowej” mieści się większość atrakcji. Wybrałyśmy strefy archeologiczne, by poznać lepiej historię tego miejsca oraz muzea. Zdecydowałyśmy się też na wykupienie wycieczek fakultatywnych. 

Pierwsza to wyjazd do Chicen Itza, czyli prekolumbijskiego miasta Majów, które wpisano na listę UNESCO, a w 2007 roku ogłoszono jako jeden z siedmiu cudów świata. Muszę przyznać, że samo przebywanie w takim miejscu i zobaczenie słynnych, charakterystycznych budowli Majów to ogromne przeżycie. Wraz z przewodnikiem zwiedziłyśmy m.in. Świątynię Tysiąca Kolumn, Piramidę Kukulkana, Świątynię Jaguara i Świątynię Wojowników. Przyznaję, że poczułam się nieco jak bohaterka filmów pośród tych budowli. Od razu czułam chęć do szukania skarbów i tajemniczych przejść poprzez rozwiązywanie zagadek. Co ciekawe, znajduje się tam także Obserwatorium Astronomiczne. Widok z niego trochę rozjaśnił mi powód, dla którego Majowie tak często spoglądali w gwiazdy. 

Druga wycieczka też była związana z kulturą Majów. Tym razem wybrałyśmy się do Tulum. W opisach wycieczek znajdziecie zdanie o tym, że to „jedna z najpiękniejszych pozostałości kultury Majów” i… nie rozczarujecie się. Zwiedzanie stanowiska archeologicznego zdecydowanie pozwala lepiej docenić rozwój cywilizacji w czasach, gdy powstawały budowle. Urzekło nas tam jednak coś innego – widok! Stanowisko archeologiczne znajduje się na klifie, z którego widać turkusowe wody Morza Karaibskiego. 

Było o leniuchowaniu, o zwiedzaniu, ale ale! Czy wspomniałam o owocach? Pyszne, soczyste, pełne soku. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie rozpisała się nieco więcej o jedzeniu. Nie jest tajemnicą, że lubimy meksykańską kuchnię, ale tu przekonałyśmy się, jak ważne są lokalne tradycje, przyprawy i sposób przygotowania. Jak będziecie na miejscu, zdecydowanie udajcie się do mniejszych, lokalnych knajpek i restauracji. Tu poznacie co to znaczy Meksyk na talerzu. Drugiego dnia pobytu znalazłyśmy rodzinny lokal, który funkcjonuje od kilkudziesięciu lat. Niezwykle miłe starsze małżeństwo i ich dzieci i wnuki. Podobnych miejsc jest mnóstwo, jeśli odejdziecie na chwilę od typowo turystycznej i hotelowej części miasta. Tacos, tortas i quesadille były najlepszymi, jakie jadłam w życiu. Przy okazji mogę potwierdzić ten stereotyp – dla Meksykanów pojęcie „ostre” jest zupełnie inne niż dla reszty świata. Miejscowi są jednak na to przygotowani i uprzedzają, a czasem nawet pytają czy złagodzić wersję. 

Jako amatorka owoców morza nie mogłam przejść obojętnie wobec stosunkowo niskich cen tego przysmaku. Świeże, prosto z morza, przygotowane od razu i to „za grosze” - marzenie poznanianki! Polecamy wybrać się tez na targ, czyli mercado, gdzie kupicie nie tylko przyprawy i świeże owoce morza do samodzielnego przyrządzenia, ale też meksykańskie sery. Pychota! 

Meksyk zachwyca tak bardzo, że nie chce się stamtąd wyjeżdżać. Wiemy już, że na pewno tam wrócimy i jeszcze się popluskamy w karaibskich wodach. Na razie popijamy herbatę w deszczowym Poznaniu oglądając zdjęcia i wspominając Meksyk.