Frankfurt

„Po co lecieć do Niemiec, skoro to tuż obok?”. Może po to, żeby nie spędzać całego dnia w samochodzie, a Niemcy to nie tylko Berlin? Gdy niedawno wybrałam się na kilka dni do Frankfurtu, pytanie z początku wpisu zadawano mi bardzo często. Stereotyp zwłaszcza wśród poznaniaków, którzy przyzwyczaili się do 3-godzinnej przejażdżki do Berlina autostradą, że latanie do Niemiec jest „przesadą” mocno wbił się niektórym w głowy. Tymczasem to nie tylko wygodne, ale przede wszystkim ciekawe rozwiązanie, bo sama zdziwiłam się, jak dobre wrażenie może zrobić Frankfurt. Oczywiście poleciałam tam prosto z Poznania i Wam także to polecam :) 

 

We Frankfurcie nad Menem byłam kilka lat temu, ale „byłam” jest raczej wyolbrzymieniem, ponieważ poleciałam tam z Poznania, jako do miejsca przesiadkowego na dalszą podróż. Przy okazji, polecam korzystanie z możliwości dotarcia bezpośrednio z Ławicy do jednego z największych hubów w Europie - nawet nie wiecie, jak to pomaga przy planowaniu podróży, zwłaszcza tych międzykontynentalnych. Z Poznania realizowanych jest tyle połączeń, że bez problemu znajdziecie takie, które najbardziej będzie Wam odpowiadać do łączonych lotów. 

frankfurt1

Wracając jednak do mojej niemieckiej przygody - można zadać sobie pytanie, co takiego jest fajnego w lataniu do miasta, które kilkadziesiąt lat temu, podczas II wojny światowej, zostało niemal całkowicie zniszczone? Odpowiedź jest prosta - bo warto zobaczyć, w jaki sposób postanowiono zbudować je na nowo. 

Czas na konkrety - Frankfurt jest kojarzony jest obecnie jako nowoczesne miasto biznesu, wieżowców i targów. I prawidłowo, bo zdecydowanie wszystko to widać na każdym kroku. Nie oznacza to jednak, że miasto nie potrafi zachwycić i zainteresować. 

Mam w zwyczaju, że zwiedzając europejskie miasta, zwłaszcza w Niemczech, Szwajcarii czy Austrii zawsze zaczynam od starówki czy placu z ratuszem. Nie inaczej zrobiłam także tu. 

Römerberg to plac w centrum starego miasta. Zobaczycie tu ciekawą zabudowę, która silnie kojarzy się z niemiecką architekturą. Co ciekawe, mimo, że jest ona tradycyjna, to tak naprawdę została zrekonstruowana. Efekt jest zadziwiający i podejrzewam, że wielu turystów nie ma pojęcia, że patrzy na budynki wybudowane kilkadziesiąt lat temu. W 1944 roku Frankfurt został bowiem zniszczony w ok. 70%, a sama starówka w 90%. Niemcy postanowili jednak zrekonstruować zabudowę i zrobili to „po niemiecku”, czyli bardzo dokładnie i z dbałością o detale. 

Plac jest bardzo klimatyczny i co istotne tętni życiem. Odbywają się tu mniejsze i większe imprezy kulturalne, a w okresie świątecznym nie brakuje tradycyjnego jarmarku bożonarodzeniowego. 

Powiedziałam o ratuszu to nie mogę nie rozwinąć wątku. Ratusz Römer jest jak na niemiecki styl przystało bardzo charakterystycznym budynkiem. Został wzniesiony w połowie XIV wieku i pierwotnie był prywatnym domem jednej z bogatych rodzin we Frankfurcie. Dopiero w 1405 roku odsprzedano go miastu, ale władze miejskie chciały czegoś więcej. Przez kolejne kilkadziesiąt lat rada miasta dokupowała kolejne domy, które przylegały do budynku od tyłu, dzięki czemu ostatecznie powstał imponujący, potężny kompleks. W kolejnych latach dokupiono także budynek po przeciwnej stronie ulicy i połączono do kładką. W marcu 1944 roku kompleks został zniszczony niemal w całości podczas nalotu sił alianckich. 

Po zakończeniu wojny, w oryginalnej formie odbudowano jedynie reprezentacyjną część kompleksu, a reszta powstała na nowo, ale w mocno „uproszczonej” formie. Dzisiejszy ratusz to trzypiętrowy kompleks składający się z dziewięciu domów i sześciu dziedzińców i mimo, że nie jest tak okazały jak ten pierwotny, to robi wrażenie na turystach. 

Wzrok na placu przyciąga także Stary Kościół św. Mikołaja. Patron jest nieprzypadkowy - nawiązuje do żeglarzy, rybaków i marynarzy, bo nie możemy zapominać o tym, że miasto położone jest nad Menem, jednym z najistotniejszych szlaków żeglugi rzecznej. 

Obecny kształt kościoła to efekt architektury połowy XV wieku w stylu późnogotyckim. Warto przeczytać nieco o jego historii tuż przy wejściu do świątyni. Okazuje się, że na przestrzeni lat zmieniał swoich „wiernych”. Początkowo był kościołem katolickim, jednak w czasach reformacji, w XVI wieku katolików zastąpili protestanci. Później, przez ponad 150 lat pełnił jedynie świecką funkcję - był magazynem dla towarów transportowanych rzeką. Na wieży pracował trębacz, który ogłaszał przypłynięcie barki. Dopiero w 1721 roku kościół został ponownie konsekrowany i od tego czasu jest prowadzony przez wspólnotę ewangelicką. Wpływy burzliwej historii są jednak widoczne w świątyni, dlatego polecam tam zajrzeć. 

Także przy placu, przy ul. Bendergasse, niedaleko kościoła znajduje się Czarna Gwiazda, czyli renesansowy budynek, w którym według zapisów historycznych od wieków znajduje się restauracja. Do dziś tradycja jest podtrzymywana. Choć ma to swoje odzwierciedlenie w cenach, to skusiłam się na obiad właśnie tam i zdecydowanie było warto. Zjecie tu tradycyjne dania niemieckiej kuchni, w tym także kuchni frankfurckiej - a to nie tylko dobrze znane Polakom frankfurterki ;) 

Po wschodniej stronie placu znajdują się budynki, które wybudowano na początku lat 80., jednak są bardzo dokładną rekonstrukcją historycznych obiektów. W zapisach historycznych można znaleźć też nazwy, jakie nadawali im mieszkańcy w przeszłości i są stosowane do dziś. Znajdziecie tam więc m.in. Das Haus Großer Engel, dom Zum Engel, czyli Dom Wielkiego Anioła. 

Gdy od placu przejdziemy w kierunku rzeki widzimy ciąg starszych zabudowań, do których 5 lat temu dobudowano gmach Muzeum Historycznego. Właśnie tam wybrałam się podczas mojej wycieczki. 

W muzeum przedstawiona jest historia Frankfurtu od czasów wczesnego średniowiecza aż do XX wieku - a jest co opowiadać. We Frankfurcie odbywały się m.in. sejmy Rzeszy, w tym wybory królów. Od 1220 roku był wolnym miastem, podlegając bezpośrednio władzy cesarskiej, co stanowiło o ogromnym prestiżu. W XVI wieku miasto zyskało wysoką pozycję z uwagi na kolejny wątek - naukowy. Prężnie rozwijające się ośrodki nauki i badań stworzyły warunki, dzięki którym niedaleko, w pobliskiej Moguncji Jan Gutenberg wynalazł mechanizm ruchomych czcionek, co było początkiem drogi do nowożytności i rewolucją w historii druku. 

Historie z papierem i przenoszeniem na niego słów to także jedna z przyczyn, dla których Frankfurt nazywany jest miastem książek. To właśnie tu już od XV wieku odbywały się targi książki, które zyskały na znaczeniu zwłaszcza XVII wieku. Tradycję wznowiono też po wojnie i do dziś targi książki są istotne dla obecnego funkcjonowania miasta. 

W muzeum wiele miejsca poświęcono na czasy wojny, w tym na zniszczenia z 1944 roku. Zdjęcia robią ogromne wrażenie, szczególnie gdy uświadomimy sobie jak dużym miastem jest Frankfurt. Dowiecie się tam również, że był on rozważany jako stolica RFN. 

Na początku wspomniałam o kojarzeniu tego miasta z bankami i finansami. Skojarzenie jest jak najbardziej słuszne, bo giełda we Frankfurcie jest jedną z najważniejszych na świecie. Podczas swojej wycieczki nie mogłam ominąć Börsenplatz. Co to takiego? Znów trochę historii - pod koniec XVI wieku we Frankfurcie będącym wówczas zamożnym i opartym na handlu i finansach miastem powołano tam instytucję, której celem było ustalenie i utrzymanie stałych kursów wymiany walut. Obecnie uznaje się to za swego rodzaju początki giełdy. Na Börsenplatz stoi bardzo piękny, neorenesansowy budynek giełdy oraz jej symbole. Zdecydowanie polecam się tam wybrać i przyjrzeć się detalom i zdobieniom. 

Przejdźmy jednak do nowoczesności i ogromnych, szklanych biurowców i wieżowców. Dzielnica bankowa dosłownie i w przenośni góruje nad miastem. Warto się tam przejść chociażby po to, żeby poczuć „finansowy klimat”, który momentami wygląda jak z hollywoodzkich filmów. Na ulicach roi się od ubranych w drogie garnitury finansistów spieszących się na spotkania z teczkami w jednej i telefonem w drugiej ręce. Wszystko to pomiędzy wysokimi budowlami, w tym Commerzbank Tower, czyli największego wieżowca w mieście. Ma prawie 299 metrów wysokości, ale z lampą sygnalizacyjną sięga na wysokość 300,1m, a tym samym jest to pierwszy w Europie budynek, który przekroczył granicę 300 metrów wysokości. To unikat w skali światowej, zaprojektowany przez pracownię Normana Fostera, wybudowany w latach 1994-1997. 

Nie mogę nie wspomnieć o innym biurowcu, choć ten lata świetności ma już za sobą. W latach 1998-2014 we Frankfurcie siedzibę miał Europejski Bank Centralny. Bryła ma 148 metrów wysokości, ale obecnie jest mocno zaniedbana. Przed budynkiem znajduje się jednak coś, co każdy Europejczyk widział choć raz w życiu - pomnik euro, czyli charakterystyczny niebieski symbol waluty otoczony żółtymi gwiazdkami Wspólnoty. Upamiętnia on miejsce, w którym powstała wspólna waluta europejska. 

Moja przygoda z Frankfurtem trwała zaledwie kilka dni, ale zdecydowanie dała mi zupełnie nowe spojrzenie na to miasto. To nie tylko pośpiech, biznes i targi, ale także ciekawa historia i determinacja władz i mieszkańców w odbudowywaniu nie tylko zniszczonych budowli, ale i pozycji miasta. 

Jeśli szukacie czegoś na „city break” to Frankfurt prosto z Poznania jest dla Was. Lot trwa nieco ponad godzinę, a miasto samo w sobie jest dobrze skomunikowane transportem zbiorowym. Dobrze było „odczarować” Frankfurt, który do tej pory znałam jedynie ze zdjęć i lotniska ;)