Madryt
Madryt-Ogród Rozkoszy Ziemskich
“Wiek: wiecznie młody. Zawód: koneser piękna, niezależny artysta, zapalony ogrodnik i budowniczy. Hobby: zabawa do białego rana. Zalety: kreatywność i pracowitość. Wady: brak. Gdyby Madryt wysłał swój profil do któregoś z biur matrymonialnych, nie zostałby długo kawalerem. Nie musi tego robić. I tak wszyscy go kochają”. (Cyt. za R. Żydonik, Voyage 11/196).
Macie ochotę poczuć, jak smakuje życie w Madrycie? Nic skomplikowanego. Linie LOT oferują wygodne połączenie z Poznania do stolicy Hiszpanii z przyjemną przesiadką w Warszawie.
Jeżeli się zdecydujecie na taką podróż, z pewnością nie pożałujecie. Madryt zachował bowiem swój specyficzny hiszpański charakter, a madrileños kochają swoje miasto i to widać. Wciąż jeszcze nie ma tu takich tłumów turystów jak w Barcelonie, Andaluzji, czy na hiszpańskich wyspach. Poszczególne dzielnice, każda z nich jedyna i niepowtarzalna, łączą się idealnie i tworzą wyjątkową urbanistyczną całość: awangardowa Malasaña, ekskluzywna Salamanca, artystyczna dzielnica Las Letras, imprezowa Chueca, romantyczna Latina, wielokulturowe Lavapiés, pełen historii Madrid de los Austrias, tętniąca życiem Gran Vía… Madryt znajdujący się w centrum Półwyspu Iberyjskiego może nam się wydać bliski dzięki sympatycznym i otwartym na cudzoziemców mieszkańcom, a jednocześnie oryginalny dzięki różnorodnej ofercie atrakcji dla osób w każdym wieku i o różnych zainteresowaniach. Stolica Hiszpanii słynie z eleganckiej architektury, światowej sławy muzeów, przepięknych parków, bogatego kalendarza imprez kulturalnych, znanych zespołów piłkarskich oraz z doskonałej gastronomii.
Po przylocie zatrzymałam się w hotelu Abba Fonseca w dzielnicy Salamanca. To był bardzo przemyślany wybór. Wybierając się do Madrytu, musicie wiedzieć, że to miasto nigdy nie śpi. Ja lubię ciszę i spokój, dlatego wybrałam dzielnicę poza ścisłym centrum, chciałam uniknąć ulicznego hałasu. Nie martwiłam się o dojazd do serca miasta, ponieważ sieć metra w Madrycie jest naprawdę bardzo dobrze rozwinięta, pociągi jeżdżą często i są bardzo czyste. Chociaż ja po Madrycie najczęściej przemieszczałam się pieszo. Spacer ulicami i uliczkami miasta to czysta przyjemność, po drodze mogłam się zatrzymać się w jednym z licznych barów, zamówić una caña (szklaneczka piwa) i un trozo de tortilla (kawałek hiszpańskiej tortilli) i rozkoszować się chwilą odpoczynku.
Hotel Abba Fonseca okazał się uroczy, stara kamienna fasada i nowoczesne wnętrza. Wyspałam się doskonale, ponadto okna mojego pokoju wychodziły na katedrę w Salamanca. Jeśli jednak chcecie poznać życie nocne Madrytu, to najlepszy będzie nocleg w dzielnicy Las Letras albo w okolicy Gran Vía.
Mój pierwszy dzień w Madrycie rozpoczęłam od spaceru po Barrio Salamanca. Darowałam sobie hotelowe śniadanie, ponieważ nie ma nic przyjemniejszego niż niespiesznie popijana café con leche w barze na rogu, a do tego chrupiąca grzanka z pomidorami (tostada con tomate) albo churros. Polubiłam bar Sabor, kameralna atmosfera, stali bywalcy i codzienna prasa. Już trzeciego dnia kelner znał moje imię i bez pytania podawał mi “to, co zawsze” (lo de siempre).
Barrio Salamanca to elegancka dzielnica z klasą. Przewodniki piszą o niej “snobistyczna, pełna drogich sklepów”, ale nie dałam się odstraszyć. Jak przekonałam się w trakcie spaceru rzadko docierają tu turyści, a spotkani na ulicach uśmiechnięci Hiszpanie żyją spokojnie daleko od turystycznego zgiełku. To, co najbardziej urzekło mnie w tej dzielnicy, to piękne, ciche ulice idealne na spacer, liczne kawiarnie oraz piękne fasady budynków. Wciąż spoglądałam w górę, żeby podziwiać architekturę. Na ulicach spotykałam mieszkańców z typowymi wózkami zakupowymi na kółkach, ponieważ jeśli mieszkasz w Salamance, nie musisz jeździć do centrów handlowych. Jest tutaj mnóstwo małych sklepów wszelkiego rodzaju, gdzie sprzedawcy bardzo dobrze znają swoich stałych klientów.
W Hiszpanii zawsze bardzo podobało mi się to, że mieszkańcy tego kraju naprawdę potrafią ze sobą żyć i chętnie spędzają czas razem. Nie inaczej jest w Madrycie. W kawiarniach często spotykałam np. dwie panie “w średnim wieku”, które jadły śniadanie i rozmawiały albo grupę mężczyzn, którzy przed obiadem umawiają się zawsze na aperitivo w pobliskim barze. Madrileños spędzają bardzo dużo czasu razem, poza domem, umawiają się po prostu na kawę, na piwo, na tapasy… Nigdzie im się nie spieszy i mają czas dla siebie nawzajem.
Kiedy spenetrowałam trochę okolice mojego hotelu poszłam dalej w stronę dzielnicy Las Letras, w której w złotym wieku literatury hiszpańskiej mieszkali najwięksi pisarze hiszpańscy: Cervantes, Quevedo, Lope de Vega- stąd nazwa dzielnicy. Na każdym rogu czułam atmosferę artystycznej bohemy. Mnóstwo barów tapas, kawiarni, kwiaciarni, księgarni, antykwariatów, galerii sztuki oraz małych bardzo ciekawych sklepów zakładanych przez młodych przedsiębiorców i oferujących ich własne wyroby: odzież, buty, akcesoria… Z zachwytem wędrowałam po malowniczych uliczkach.
Następnego dnia pojechałam w okolice Paseo del Prado. To jedna z najpiękniejszych i jednocześnie najciekawszych części Madrytu. Nazwa Paseo del Prado pochodzi od stojącego pierwotnie poza murami miasta klasztoru San Jeronimo el Real, w którego sąsiedztwie znajdowały się sady, ogrody i łąki. Okolica ta nazywana była Prado de los Jeronimos, czyli Łąka Hieronimitów. Współczesny bulwar o tej nazwie ciągnie się od Plaza de Cibeles, przy którym znajduje się obecny Palacio de Cibeles (ratusz miasta) oraz fontanna bogini Kybele, aż po Plaza del Emperador Carlos V ze wspaniałym Dworcem Atocha z umiejscowioną w jego starej części palmiarnią. Przy Paseo del Prado znajdują się trzy najważniejsze w stolicy muzea poświęcone sztuce: Muzeum Prado, Muzeum Reina Sofia i Muzeum Thyssen-Bornemisza. Niemożliwością jest zwiedzić wszystkie trzy w ciągu jednego dnia, ja wybrałam Prado. Miałam szczęście, kolejka po bilety nie była szczególnie długa, po pół godzinie czekania znalazłam się w świątyni sztuki. Wreszcie mogłam zobaczyć obrazy, które dotychczas oglądałam jedynie w albumach. Dzieła El Greco, Velazqueza, Goyi, Boscha, Tycjana, Rafaela, Rubensa, Rembrandta, Nicolasa Poussin, Claudio de Lorena czy Mengsa. Zahipnotyzowana stałam dobrą godzinę przed tryptykiem Hieronima Boscha zatytułowanym Ogród rozkoszy ziemskich (1500 r.). To jedno z tych dzieł sztuki, które mają w swoim krwiobiegu zapisaną tajemnicę, której nie sposób odkryć, której nie da się wydrzeć…
W Museo del Prado spędziłam cały dzień, ale i tak pozostał niedosyt.
Po duchowej strawie, przyszedł czas na posiłek dla ciała. Trafiłam do Restaurante Viva Madrit (Calle Manuel Fernández y González 7). To miejsce, gdzie od razu poczułam prawdziwą atmosferę Madrytu. Po wejściu miałam ochotę krzyknąć: “Olé”! Zewnątrz restaurację zdobi piękna stara fasada z kafelków ceramicznych. Na kolację zjadłam flaki po madrycku (callos a la madrileña) i ślimaki również po madrycku (caracoles a la madrileña). Darowałam sobie byczy ogon (rabo de Toro), który jak się okazało jest faktycznie byczym ogonem.
Po kolacji poszłam spacerem do winiarni Estay Pinchos & Vino (Calle Hermosilla, 46.) Świetny wybór win z różnych regionów, fachowa obsługa, która naprawdę zna się na winach oraz niesamowite kombinacje pinchos, czyli typowych dla Kraju Basków małych przekąsek.
Kolejnego dnia ponownie wyruszyłam w okolice Paseo del Prado, ponieważ w tej okolicy znajduje się wspaniały Park Retiro. Wyjątkowość tych dwóch sąsiadujących ze sobą obszarów polega na tym, że łączą w sobie przyrodę, kulturę i naukę. Park Retiro nazywany również „zielonymi płucami Madrytu” zajmuje powierzchnię 118 hektarów. Jest to park historyczny, utworzony w pierwszej połowie XVII wieku na potrzeby króla Hiszpanii Filipa IV (1605-1665). Od tego czasu teren ten uległ licznym przekształceniom, ale jego funkcja pozostała ta sama. Dawniej służył jako miejsce relaksu koronowanym głowom, dziś mieszkańcom Madrytu i podróżnikom. Spędziłam cudowny dzień przechadzając się wśród drzew i oddając lekturze. Na terenie parku znajduję się również Pałac Kryształowy i Pałac Velazqueza oraz ogromny staw Estanque Grande.
Po całym dniu spacerowania, w poszukiwaniu energii udałam się do Chocolateria San Gines, żeby uzupełnić kalorie słynnymi churros con chocolate. Miejsce to działa od 1894 roku i, pomimo że piszą o nim wszystkie przewodniki, wciąż trzyma poziom, a nie jest tylko atrakcją turystyczną. Ponadto jest czynne całą dobę, a churros mają niebiański smak.
Poza wymienianymi w przewodnikach oczywistymi zabytkami i atrakcjami, Madryt kryje w sobie wiele mniej znanych, wartych odwiedzenia miejsc. W trakcie pobytu w Madrycie udało mi się odwiedzić kilka adresów nieoczywistych. Azoteas, czyli tarasy widokowe. Wdrapałam się na dwa: Circulo de Bellas Artes oraz Mirador del Palacio dwe Cibeles. Położone są w niewielkiej odległości od siebie i obydwa gwarantują zapierający dech w piersiach widok na dachy Madrytu. Ponadto możliwość spojrzenia prosto w oczy majestatycznej bogini Wiktorii na kopule budynku Metrópolis była dla mnie bezcenna. Dzień był pogodny, udało mi się więc zobaczyć położone na północy góry Sierra de Madrid.
Odwiedziłam również Museo Sorolla (Paseo del General Martínez Campos, 37). To dom- muzeum malarza impresjonisty Joaquina Sorolli. Piękne wnętrza i piękne pełne światła obrazy. Aż dziwne, że Sorolla nie jest wymieniany wśród czołowych malarzy impresjonizmu. Ogród zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Oaza spokoju w centrum miasta. Mogłam spokojnie usiąść i odpocząć w promieniach słońca, a gra świateł w naturze, była podobna, jak na płótnach Sorolli.
W niedzielne przedpołudnie pojechałam na madrycki pchli targ El Rastro. To niewątpliwie jedno z najpopularniejszych miejsc w mieście i pozycja obowiązkowa dla wszystkich tych, którzy mają ochotę poczuć prawdziwą atmosferę stolicy Hiszpanii. Na ok. 3500 stanowisk sprzedaje się prawie wszystko, od staroci poprzez wyroby rzemiosła artystycznego, książki, elementy dekoracyjne, przedmioty kolekcjonerskie, odzież, biżuterię, etc… Kupiłam śliczny stary wachlarz, zastanawiając się kim była hiszpańska dama, która go używała. Do tego kolczyki i kastaniety. W barze na targowisku zjadłam kanapkę z kalmarami, która jest również madryckim specjałem. Zewsząd dochodziły dźwięki muzyki ulicznych artystów.
Z targu El Restro udałam się w spokojniejsze miejsce, do Parque del Oeste czyli Parku Zachodniego. To dla mnie jeden z piękniejszych zakątków Madrytu. Założony na początku XX wieku obejmuje między innymi Ogród Różany (Rosaleda), w którym corocznie odbywa się międzynarodowy konkurs róż oraz Świątynię Debod (Templo de Debod). Ta ostatnia została podarowana Hiszpanii w 1968 r. przez władze Egiptu w podziękowaniu za pomoc przy ratowaniu zabytków starożytnego Egiptu podczas budowy tzw. Wielkiej Tamy Asuańskiej. Świątynia ma około 2200 lat. Jej najstarsza część została prawdopodobnie wzniesione za faraona Ptolemeusza IV Filopatora, a później ozdobiona przez nubijskiego króla Adijalamani z Meroe około 200-180 p.n.e. Dedykowana była Amonowi i Izydzie. Egipskie sanktuarium było rozbudowywane w okresie ptolemejskim i rzymskim (od I wieku p.n.e. do II wieku n.e.). Za świątynią kontemplowałam przepiękny widok, na zachodnią część Madrytu, a w szczególności na park Casa de Campo.
Pięć minut od świątyni odkryłam inną atrakcję stolicy Hiszpanii – Teleférico czyli kolejkę linową, która łączy centrum Madrytu z parkiem Casa de Campo. W trakcie przejazdu (11 minut) pokonaliśmy trasę 2457 metrów! Podczas tej krótkiej przejażdżki minęliśmy różane ogrody Parque del Oeste, kapliczkę San Antonio de la Florida i rzekę Manzanares. Na stacji końcowej usiadłam na tarasie uroczej kawiarni z przepięknym widokiem na Pałac Królewski i Katedrę Almudeny. I zrobiło się trochę nostalgicznie, ponieważ to był mój ostatni dzień w Madrycie.
W trakcie mojego pobytu w stolicy Hiszpanii nie dotarłam do stadionu Santiago Bernabéu, czyli macierzystego obiektu klubu piłkarskiego Real Madryt. No cóż, nie jestem miłośniczką piłki nożnej. Ale myślę, że dla fanów tego zespołu, których jest na świecie ponad 125 milionów, nie jest wymagana większa reklama, żeby odwiedzić stadion i znajdujące się przy nim muzeum.
Z wycieczki do Madrytu, zdecydowanie zbyt krótkiej, przywiozłam wachlarz i kastaniety, album z muzeum Prado i caramelos de violeta, fiołkowe cukierki, które są jeszcze jednym madryckim “clásico”.
Kiedy czuję ich delikatny smak, wracają wspomnienia ze stolicy Hiszpanii, pięknej, gościnnej i zielonej.
Przekonajcie się sami, dlaczego warte odkrycia jest „życie jak w Madrycie”.