Edynburg

Gdy okres wakacyjny dobiega końca, my planujemy kolejne wycieczki. Tak naprawdę w podróżach nie ma sezonu - świat ma tak wiele do zaoferowania, że zawsze znajdzie się sposób na poznanie jego piękna o każdej porze roku. Dziś pokażemy Wam, dlaczego warto odwiedzić stolicę Szkocji, która urzekła nas architekturą i sposobem codziennego życia. 

Jeszcze kilkanaście lat temu to miasto kojarzyło się Polakom głównie z emigracją zarobkową, a dziś Edynburg jest coraz popularniejszym kierunkiem turystycznym. Część z nas była już tam wcześniej, a inni wybrali się po raz pierwszy. Mając loty bezpośrednio z Poznania aż żal nie skorzystać z okazji, zwłaszcza, gdy tani przewoźnicy oferują atrakcyjne ceny biletów. Do Edynburga z Ławicy lecimy Ryanairem, który oferuje trzy połączenia w tygodniu, co pozwala na większą swobodę wybory liczby dni, które chcecie spędzić w Szkocji. 

Odprawa na lotnisku poszła bardzo sprawnie, więc pozostało jedynie kupienie czegoś do picia na drogę i czekanie na boarding. Przy okazji przypominam, że na poznańskiej Ławicy możecie napełnić swoje butelki woda pitną po przejściu kontroli - nie musicie kupować butelek z wodą. My akurat mieliśmy w grupie takich, którzy przed boardingiem potrzebowali jeszcze kawy w swoim systemie, więc poszliśmy do kafejki przy gate’ach. 

Gdy wylądowaliśmy przywitała nas ładna pogoda, co napawało nas optymizmem, bo w planach mieliśmy dużo zwiedzania. Zdecydowaliśmy się na nocleg w hostelu w historycznej części miasta, dzięki czemu do większości zabytków mogliśmy dotrzeć pieszo. 

Przejdźmy jednak do konkretów, czyli tego, co polecamy Wam w stolicy Szkocji. Podzielmy to na część pałacowo-zamkową i pozostałą. 

Jedną z najbardziej znanych atrakcji Edynburga, a zarazem symbol i miasta i Szkocji jest zamek na czarnej skale. To jedna z największych i najstarszych fortec w Wielkiej Brytanii. „Czarna skała” to tak naprawdę szczyt skalistego wzniesienia. Co ciekawe, znajduje się w centrum miasta, a nie na jego obrzeżach. 

Edynburg 1

Zarówno sam zamek jak i otaczający go kompleks jest dostępny dla turystów. W środku mogliśmy zobaczyć m.in. pokoje królewskie i podziemia. Weszliśmy również do Muzeum Wojska, w którym znajduje się obraz The Thin Red Line, czyli „Cienka Czerwona Linia”, który przedstawia szkocki oddział wojskowy podczas wojen krymskich. Na terenie kompleksu znajduje się też budynek w całości jest poświęcony szkockim bohaterom wojennym. 

Stamtąd przeszliśmy słynną Royal Mile, a więc najsłynniejszą w historii Edynburga ulicą, której długość wynosi około mili szkockiej do Hollyrood Palace, czyli Pałacu Hollyrood. To oficjalna rezydencja rodziny królewskiej. Tu bardziej niż sam pałac i jego pomieszczenia zaciekawiły nas ruiny kaplicy, które przylegają do budynków mieszkalnych na terenie kompleksu. Właśnie to połączenie, razem z wystającymi nagle z ziemi ruinami kolumny sprawiają, że spacer między nimi jest wyjątkowy. Zrobiło na nas wrażenie to połączenie historii z… nieco bliższą historią, bo przecież pałac także nie jest czymś „nowym”. 

Ruiny zwiedziliśmy także nieco dalej od centrum miasta - to pozostałości po zamku Craigmillar. Jest on uznawany za jeden z najlepiej zachowanych zamków z okresu średniowiecza, jaki przetrwał do dziś w Szkocji. 

Zamkowe zwiedzanie zajęło nam cały dzień, dlatego kolejny poświęciliśmy na pozostałą część Edynburga. Ciekawostką jest, że nie tylko Stare, ale i Nowe Miasto stolicy Szkocji jest wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Stare Miasto to część z zamkiem. To właśnie tu spacerowaliśmy po wąskich uliczkach wśród zachowanej oryginalnej zabudowy. Przyznam szczerzę, że to jedne z moich ulubionych miejsc. Te uliczki mają zupełnie inny klimat niż te na południu Europy. Tutaj przychodzą na myśl skojarzenia z tajemniczością, poszukiwaniami i miejscem akcji książek czy filmów. 

Spacery po Nowym Mieście także nam przypadły do gustu. Ta część jest utrzymana bardziej w stylu neoklasycyzmu. Nie szukajcie tu jednak zbyt wiele współczesności - jego budowa zaczęła się w XVIII wieku. 

Polecamy poświęcić nieco czasu na sam spacer wśród budynków. Zwracajcie uwagę na detale i fasady! Zapewne Waszą uwagę przykuje nieco czarny osad na większości z nich, co czasem sprawia, że ma się wrażenie, że jest tam dość „ponuro” (zwłaszcza w czasie deszczu). Spytaliśmy miejscowych skąd ten osad. Okazało się, że to pozostałości po czasach gdy ogrzewano domy paląc w piecach „nieco mniej ekologicznie” niż teraz. Na małych uliczkach przy gęstej zabudowie dym wydostający się z co najmniej jednego komina w każdym domu sprawiał, że fasady się „opalały”. Do dziś na najstarszych budynkach widać właśnie tę szaro-czarną powłokę po dymie. 

Edynburg 2

Będąc w Edynburgu skorzystaliśmy z możliwości darmowego wejścia do publicznych muzeów. Wybraliśmy się do Szkockiego Muzeum Narodowego, które składa się tak naprawdę z dwóch części. Starszy budynek powstał w stylu wiktoriańskim i ciekawi swoim wyglądem. Ekspozycja to kolekcja różnych eksponatów z całego świata, przedstawiających przyrodę, rozwój przemysłu, technologii i transportu. Szkoci „poszli z nowoczesnością” i wiele z ekspozycji ma charakter multimedialny, co ciekawi nieco bardziej niż klasyczne plansze. 

Druga część jest nieco nowsza, bo powstała pod koniec XX wieku i tu mogliśmy skupić się na historii Szkocji. Podobało nam się, że uwzględniono nie tylko wydarzenia czysto historyczne, ale także geologię regionu, a natura i ukształtowanie terenu mają istotne znaczenie dla tego, jak wygląda nie tylko cała Szkocja, ale i sam Edynburg (gdzie by zbudowali ten słynny zamek? :P) 

Zajrzeliśmy też do Galerii Portretów. Tak, dokładnie, portretów. Przyznam, że początkowo nie byłam przekonana do tej atrakcji, ale gdy weszliśmy do środka szybko zmieniłam zdanie. Obrazy przedstawiają szkockich władców, szlachtę, magnatów i inne ważne osobistości. Co ciekawe, poza postaciami historycznymi „trafili” tam także m.in. Alex Ferguson (tak, ten Alex Ferguson) i Sean Connery. Ciekawostką jest też obraz przedstawiający lekarza, który został namalowany przez pacjenta w szpitalu psychiatrycznym. 

Wybraliśmy się też do innego muzeum, tym razem z płatnym wstępem i… sprawdzanym dowodem tożsamości. Scotch Whisky Experience to opcja nie tylko dla miłośników whisky. Powiedzmy sobie szerze, to ten trunek, z którym kojarzy się Szkocja, więc nic dziwnego, że doczekał się swojego muzeum. 

Obiekt znajduje się tuż przy Royal Mile, ale radzimy wybrać się tam w dniu, w którym nie zwiedzacie obiektów pałacowo-zamkowych, bo lepiej poświęcić na każdą atrakcję tyle czasu, ile potrzeba. Samo zwiedzanie muzeum „bursztynowego napoju” ciekawi. Ekspozycję podzielono na kilka części, a przechodząc z sali do sali poznaliśmy historię wytwarzania whisky na przestrzeni wieków. To akurat nieco mnie zaskoczyło, bo przecież zawsze mowa była o „niezmiennej recepturze” ;) 

Choć wszyscy jesteśmy dorośli to cieszyliśmy się jak dzieci, gdy okazało się, że podczas zwiedzania czeka nas przejażdżka specjalną kolejką, której wagoniki wyglądają jak beczki do whisky. Na końcu trasy ci, którzy mogli, czyli ukończyli 18. rok życia, skorzystali z możliwości degustacji trunków. Oczywiście jest tam także sklep, w którym można kupić oryginalne wyroby. My mimo wszystko polecamy jednak wcześniej zorientować się w cenach w pozostałych punktach w Szkocji. 

Nasza wycieczka do Edynburga trwała kilka dni, ale wszyscy wróciliśmy z niej zadowoleni. Dlaczego? Bo to miasto, które intryguje, inspiruje, a jednocześnie pozwala na relaks. Mimo intensywnego planu dnia i zwiedzania, odpoczęliśmy psychicznie. Miasto jest duże, ale ma swój klimat, którego ciężko nie docenić. Myślę, że jeszcze tam wrócimy i to nie raz, nie dwa. Kuszą nas tanie bilety z Poznania i to, że zarówno w samym Edynburgu jak i okolicach mamy jeszcze nieco do zobaczenia. Tam po prostu nie da się nudzić, nawet, gdy słońce chowa się za chmurami. Szukając czegoś na city-break prosto z Poznania, zwróćcie uwagę na stolicę Szkocji - nie będziecie zawiedzeni.