Amman – mój smak orientu

Moja pierwsza egzotyczna podróż! Któż o niej nie marzy? Nieco gorzej jest z określeniem konkretnego miejsca tych marzeń, bo egzotycznie może być wszędzie, no prawie wszędzie. Moje pierwsze skojarzenie z egzotyką, jeszcze z czasów wczesnego dzieciństwa, to pustynia, wielbłądy i ON – T.E. Lawrence, bardziej znany jako Lawrence z Arabii.

Zatem wiedziona czarem dawnych wspomnień wybieram kierunek: Bliski Wschód. Bezpośrednie połączenie z poznańskiej Ławicy do Ammanu znacząco wpływa na mój ostateczny wybór celu podróży.

Tradycyjnie wsiadam w Dwójkę przy Rynku Wildeckim, przesiadam się na Kapo w 148 i w pół godziny jestem na Ławicy, potem cztery godziny lotu i ląduję na lotnisku Amman Queen Alia. Port został tak nazwany na cześć tragicznie zmarłej Królowej Alii, trzeciej żony króla Jordanii Husajna ibn Talal. Zginęła w wieku 27 lat w katastrofie… helikoptera. W mojej ocenie to niekoniecznie najlepsza patronka dla lotniska, ale samo lotnisko, co trzeba podkreślić, jest za to niesamowite. To od niego należałoby rozpocząć przygodę ze współczesnym Bliskim Wschodem. Projekt lotniska powstał bowiem w pracowni Normana Fostera, tego sir Normana Fostera! Jednego z najsłynniejszych współczesnych architektów. Z lotu ptaka zabudowa lotniska przypomina mi… owada. Żelbetonowy cyberowad o modułowych, regularnych i powtarzalnych kopułach, z których każda ma rozpiętość 36 m i pokryta jest od spodu ornamentami o tradycyjnych islamskich geometrycznych wzorach to naprawdę dzieło godne autora londyńskiego Ratusza. To trzeba zobaczyć!

Choć nie tylko to, bo w Ammanie jest całe mnóstwo atrakcji. Moim przewodnikiem po stolicy Jordanii będzie, wspomniany już Lawrence z Arabii, no może nie osobiście, bo zważywszy, że nie żyje od 1935 r., to byłoby dość trudne. Ten brytyjski oficer, historyk, archeolog, dyplomata, pisarz, w porywach szpieg i rebeliant (długo można wymieniać) był zakochany w kulturze arabskiej. Odegrał też istotna rolę w jej historii, przyczyniając się do zwycięstwa arabskiej rewolty, a tym samym upadku Imperium Osmańskiego i powstania haszymidzkich królestw Syrii, Iraku i właśnie Jordanii. Na tym nie koniec. Także pośmiertnie T.E. Lawrence się wsławił. Matką obecnego władcy Jordanii, króla Abdullaha II jest Muna al-Husajn. Swego męża, poprzedniego króla i ojca Abdullaha II, poznała podczas pracy. Była asystentką przy kręceniu filmu… „Lawrence z Arabii” w reżyserii Davida Leana. Tak więc, angielski oficer, który w mojej pamięci na zawsze pozostanie Lawrence’em o twarzy Petera O’Toole, ze wspomnianego oscarowego filmu, znacząco wpłynął na bieg historii Haszymidzkiego Królestwa Jordanii. Bliski Wschód Lawrence’a nie jest już co prawda tym, który ja mam okazję podziwiać, ale i tak mnie zachwyca.

Eksplorację Ammanu rozpoczynam od... falafela istarożytnych pozostałości. A jest tu ich całkiem sporo, i antycznych pozostałości, i budek z pysznościami serwujących nie tylko falafele. Zaczynam do kompleksu o nazwie Cytadela Jabal al-Qal’a. Cytadela, wzniesiona pod panowaniem arabskim w VIII w. i otoczona siedmiuset metrowym murem jest położona w samym centrum miasta. Na terenie kompleksu znajduje się rzymski amfiteatry budowany za czasów Antoniusa Priusa – wciąż w użyciu! Amfiteatr rzecz jasna, a nie Prius, temu umarło się ok. 161 r. n.e. Po bokach Amfiteatru dwa muzea: folkloru jordańskiego i tradycji ludowych. Z czasów rzymskich jest też forum z 190 r. n.e., nimfeum z 191 r. n.e. i Świątynia Herkulesa, powstała za czasów cesarza Marka Aureliusza Co prawda po Herkulesie zostały tylko palce, ale ponoć w czasach świetności świątyni jego posąg miał 12 m wysokości. Na deser ruiny powstałego w VII lub VIII w. pałacu Umajjadów. Tuż obok Muzeum Archeologiczne. Przechowują tu zwoje z Qumran i artefakty z Petry oraz Jerycha. Dla wielbicielki antyku to miejsce idealne.

Ze starożytnych ruin przenoszę się do Masjid King Abdullah czyli Błękitnego Meczetu króla Abdullaha I. Jest zwieńczony wspaniałą niebieską kopułą i to jedyny z ammańskich meczetów, do którego, jako niemuzułmanka, mogę wejść. Niesamowity Grand Husseini Mosque z dwoma smukłymi minaretami, zbudowany w 1924 r. przez króla Abdullaha I, mogę podziwiać tylko z zewnątrz. Mój dzień z dawnym Bliskim Wchodem kończę na tradycyjnym bazarze. Tętniące życie targowiska i souki są charakterystyczne dla tej części świata. Mój wybór padł na najstarszy w mieście, Souk el-Bukharia. Jest czynny codziennie i podzielone na niepisane strefy: warzywno-owocowa, mięsna, pamiątkarska itd. Nad lokalnymi wyrobami króluje wszędobylska chińszczyzna, ale udaje mi się zaopatrzyć w tradycyjną chałwę.

Idzie nowe – mój kolejny dzień w Ammanie zaczynam się od… ferrari. Zwiedzam The Royal Automobile Museum czyli Królewskie Muzeum Samochodowe. Główny trzon kolekcji stanowią auta, które przez lata kolekcjonował król Husajn I, a uzbierał ich ponad 70. Czego tu nie ma? I Porsche, i Astony, i Rolls-Royce’y. W końcu trzeba mieć jakieś hobby! Po autach – sztuka czyli wizyta w Jordan National Gallery of Fine Arts i Darat Al Funum.

Moją orientalną podróż do Ammanu kończę na Rainbow Street. To tętniąca życiem ulica z mnóstwem knajpek, sklepików i galerii. Nowy Bliski Wschód. Wybieram jedną z nieco tańszych restauracji. Pyszny posiłek kończę, nieziemskim w smaku, lokalnym deserem o nazwie kanafeh i rozmyślaniem o jednym z najstarszych nieprzerwanie zamieszkałych miast na świecie i jego współczesnym obliczu. Ciekawe, co by na te zmiany powiedział T.E. Lawrence? Bye Bye Amman. Wracam na Ławicę… a stamtąd już tylko dwudziestominutowa przejażdżka 148, następnie przesiadka na Kapo w Dwójkę, wysiadka przy Rynku Wildeckim i jestem w domu, choć o stolicy Jordanii długo nie zapomnę.

Autor: Beata Anna Święcicka
Cykl podróżniczy: Panna Be w podróży